niedziela, 19 stycznia 2014

GINEWRA

Czy wiedzieliście, że to w średniowieczu ludzie zaczęli chorować na anoreksję?

Wszystko to za sprawą średniowiecznych wymogów co do ascezy i kobiecego wyglądu, który tak naprawdę schodził na dalszy plan w porównaniu z kobiecą duszą. Bogobojność, pokora i asceza musiały zaowocować wychudzonymi, wiotkimi sylwetkami, zmizerniałymi i bladymi twarzyczkach oraz zawiązywanym na płasko biustem. Po tym właśnie poznawano porządną, cnotliwą niewiastę.


Jeszcze lepiej, jakby przypominała samego anioła – złotoblond włoski, skromnie spuszczone oczęta, ewentualnie rude falowane włosy (czyli mnie spalono by na stosie :P). Do tego dosyć długi, ostry nos i małe usta (pełne były nieprzyzwoite i skłonne do grzechu). Proporcje? Jak najmniejsze piersi, oczywiście żeby nie kusiły i – uwaga – wydęty brzuch. Efekt takiej sylwetki dawały długie suknie odcięte pod biustem. A do tego najlepiej żeby chodziły zawoalowane i zakryte.

Mimo, że kobieta była z jednej strony niewolnicą kanonu, to jednak wszystkim znane są eposy rycerskie, gdzie poszło o legendarną urodę jakiejś damy, która potem okazywała się już nie taka cnotliwa…

Ale do rzeczy, tzn. do lalek!

Mam wręcz nienormalne szczęście do lalek Franklina Minta, głównie z serii „Heirloom” (ich charakterystyczne buzie zawsze przywodziły mi na myśl twarze z kościelnej ikony). Posiadam ich co prawda w kolekcji mało, ale jakoś nigdy nie zamawiałam ani specjalnie nie sprowadzałam. Każda trafiła mi się wręcz magicznym przypadkiem – a to ktoś wystawił na allegro aukcję nie w tym dziale co trzeba i nikt nie licytował, albo wchodzę do sklepu z gratami, a ona tam jest i sobie na mnie czeka, albo znajduję w lumpeksie za śmieszną sumę. Tak trafli do mnie Romeo i Julia z postu http://lalkiplusmisie.blogspot.com/2013/10/licza-sie-tylko-frankliny.html.

Ale tym razem moje szczęście do FM przeszło samo siebie!

Dzwoni moja mama. I jak zwykle: „S., wiesz, byłam dziś w tym szmateksie, no wiesz, było dużo lalek. Barbie, ale jakieś stare i taka jakaś dziwna duża z porcelany w pudełku. Ale ci ich nie wzięłam, bo po co ci takie… ”.


MAMO, W TYŁ ZWROT I WRACAJ TAM!!!

Mama poleciała z powrotem i udało jej się jeszcze zastać wspomnianą lalkę z porcelany. Dorwałam ją w łapki dopiero w Święta.

Gdyby nie napis na pudełku w życiu bym się nie domyśliła, co to za brzydactwo, bo jedyna znana mi Ginewra od Franklina Minta prezentuje się tak:

Moja lalka wyglądała natomiast mniej więcej tak:

(foto znalezione wśród aukcji ebay)

Jak na lalkę FM wyglądała baaardzo nieciekawie. Po dokonaniu researchu w necie okazało się, że to jedna z trzech ekstremalnie limitowanych lalek przedstawiających główne bohaterki największych musicali z Broadwayu, których twórcami byli Lerner i Loewe. W serii znalazły się Gigi z musicalu "Gigi", Eliza z "My Fair Lady" oraz Ginewra z "Camelot". Warto podkreślić, że wszystkie trzy tutyły zostały zekranizowane i stały się nieśmiertelnymi hitami.

Powyższe wyjaśnia, dlaczego moja Ginewra przypominała chłopca - postać była grana przez Julie Andrews (ta sama co w "Mary Poppins"), która wtedy miała bardzo krótkie blond włosy.

Aż mnie skręcało, jak na nią patrzyłam. No błagam, czy tak wygląda królowa legendarnej urody? A na żywo wyglądała nędzniej niż na ebayowym zdjęciu wyżej!

Długo tak nie postała, od razu uszyłam jej nową perukę na wzór średniowiecznych malowideł i lekko zmodyfikowałam nakrycie głowy tak, żeby go nie zniszczyć. Wiem, że nie powinnam ruszać tak rzadko spotykanej lalki, ale mierziła mnie ogromnie.

Obecnie prezentuje się tak:



Jej imię oznacza ze staroceltyckiego "biały duch" oraz "kobieta w wyścigu"


Ginewra ma twarzyczkę idealnie wpisującą się w średniowieczny kanon urody i sposób przedstawiania ludzi w sztuce. Jej strój i puste spojrzenie przypomina nawet nieco surowe, delikatne oblicze świętej z ikony albo figurę Matki Boskiej.





I jeszcze z oryginalnym nakryciem głowy:











O wiele lepiej, prawda?



Ginewra jest wyjątkowa z trzech powodów:

- ma aż 19 cali wzrostu, jak na niedawno zamkniętą firmę MF lalka jest olbrzymia
- według informacji z certyfikatu i mnóstwa dołączonych do lalki karteczek wynika, że zrobiono tylko 45 sztuk!
- w pudełku znalazłam list do kolekcjonera od projektanta lalki, prezesa Franklin Mint oraz kostiumografa musicalu


Ciekawe co moje franklinowe szczęście przyniesie mi następnym razem?

3 komentarze:

  1. To naprawdę szczęście !!! Oby Cię nie opuszczało :)
    Moje pierwsze skojarzenie na widok tej buzi- twarz lalki typu "santos " !
    Myślę, że to uroda rodzaju "im dłużej się wpatrujesz , tym bardziej się podoba"
    Ma bardzo szlachetne rysy :) .

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest przepiękna! Oczy ma piekne - takie lubię u tych panien:) Ja miałam szczęście tylko do dwóch franklinów, to zdecydowanie za mało:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna !!! Ja się pytam gdzie są takie szmateksy ??? Jak ostatnio byłam w Polsce to specjalnie chodziłam żeby coś upolować a tu nic...jedynie córeczka wydobyła jakąś zmasakrowana,powykręcaną barbie ,za którą pani przy kasie chciała jeszcze niezłą sumkę...nie do wiary! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń