Czy wiedzieliście, że to w średniowieczu ludzie zaczęli chorować na anoreksję?
Wszystko to za sprawą
średniowiecznych wymogów co do ascezy i kobiecego wyglądu, który tak naprawdę schodził
na dalszy plan w porównaniu z kobiecą duszą. Bogobojność, pokora i asceza musiały zaowocować wychudzonymi, wiotkimi sylwetkami, zmizerniałymi i bladymi twarzyczkach oraz zawiązywanym na płasko
biustem. Po tym właśnie poznawano porządną, cnotliwą niewiastę.
Jeszcze lepiej, jakby
przypominała samego anioła – złotoblond włoski, skromnie spuszczone oczęta,
ewentualnie rude falowane włosy (czyli mnie spalono by na stosie :P). Do tego
dosyć długi, ostry nos i małe usta (pełne były nieprzyzwoite i skłonne do
grzechu). Proporcje? Jak najmniejsze piersi, oczywiście żeby nie kusiły i –
uwaga – wydęty brzuch. Efekt takiej sylwetki dawały długie suknie odcięte pod
biustem. A do tego najlepiej żeby chodziły zawoalowane i zakryte.
Mimo, że kobieta była z jednej
strony niewolnicą kanonu, to jednak wszystkim znane są eposy rycerskie, gdzie
poszło o legendarną urodę jakiejś damy, która potem okazywała się już nie taka
cnotliwa…
Ale do rzeczy, tzn. do lalek!
Mam wręcz nienormalne szczęście
do lalek Franklina Minta, głównie z serii „Heirloom” (ich charakterystyczne buzie zawsze przywodziły mi na myśl twarze z kościelnej ikony). Posiadam ich co prawda w
kolekcji mało, ale jakoś nigdy nie zamawiałam ani specjalnie nie sprowadzałam. Każda
trafiła mi się wręcz magicznym przypadkiem – a to ktoś wystawił na allegro
aukcję nie w tym dziale co trzeba i nikt nie licytował, albo wchodzę do sklepu
z gratami, a ona tam jest i sobie na mnie czeka, albo znajduję w lumpeksie za
śmieszną sumę. Tak trafli do mnie Romeo i Julia z postu http://lalkiplusmisie.blogspot.com/2013/10/licza-sie-tylko-frankliny.html.
Ale tym razem moje szczęście do
FM przeszło samo siebie!
Dzwoni moja mama. I jak zwykle:
„S., wiesz, byłam dziś w tym szmateksie, no wiesz, było dużo lalek. Barbie, ale
jakieś stare i taka jakaś dziwna duża z porcelany w pudełku. Ale ci
ich nie wzięłam, bo po co ci takie… ”.
MAMO, W TYŁ ZWROT I WRACAJ TAM!!!
Mama poleciała z powrotem i udało jej się jeszcze zastać wspomnianą lalkę z porcelany. Dorwałam ją w łapki dopiero w Święta.
Gdyby nie napis na pudełku w życiu bym się nie domyśliła, co to za brzydactwo, bo jedyna znana mi Ginewra od Franklina Minta prezentuje się tak:
Moja lalka wyglądała natomiast mniej więcej tak:
(foto znalezione wśród aukcji ebay)
Jak na lalkę FM wyglądała baaardzo nieciekawie. Po dokonaniu researchu w necie okazało się, że to jedna z trzech ekstremalnie limitowanych lalek przedstawiających główne bohaterki największych musicali z Broadwayu, których twórcami byli Lerner i Loewe. W serii znalazły się Gigi z musicalu "Gigi", Eliza z "My Fair Lady" oraz Ginewra z "Camelot". Warto podkreślić, że wszystkie trzy tutyły zostały zekranizowane i stały się nieśmiertelnymi hitami.
Powyższe wyjaśnia, dlaczego moja Ginewra przypominała chłopca - postać była grana przez Julie Andrews (ta sama co w "Mary Poppins"), która wtedy miała bardzo krótkie blond włosy.
Aż mnie skręcało, jak na nią patrzyłam. No błagam, czy tak wygląda królowa legendarnej urody? A na żywo wyglądała nędzniej niż na ebayowym zdjęciu wyżej!
Długo tak nie postała, od razu uszyłam jej nową perukę na wzór średniowiecznych malowideł i lekko zmodyfikowałam nakrycie głowy tak, żeby go nie zniszczyć. Wiem, że nie powinnam ruszać tak rzadko spotykanej lalki, ale mierziła mnie ogromnie.
Obecnie prezentuje się tak:
Jej imię oznacza ze staroceltyckiego "biały duch" oraz "kobieta w wyścigu"
Ginewra ma twarzyczkę idealnie wpisującą się w średniowieczny kanon urody i sposób przedstawiania ludzi w sztuce. Jej strój i puste spojrzenie przypomina nawet nieco surowe, delikatne oblicze świętej z ikony albo figurę Matki Boskiej.
I jeszcze z oryginalnym nakryciem głowy:
O wiele lepiej, prawda?

Ginewra jest wyjątkowa z trzech powodów:
- ma aż 19 cali wzrostu, jak na niedawno zamkniętą firmę MF lalka jest olbrzymia
- według informacji z certyfikatu i mnóstwa dołączonych do lalki karteczek wynika, że zrobiono tylko 45 sztuk!
- w pudełku znalazłam list do kolekcjonera od projektanta lalki, prezesa Franklin Mint oraz kostiumografa musicalu
Ciekawe co moje franklinowe szczęście przyniesie mi następnym razem?